Ustalenie miejsca w Raju:
współrzędne Utopii
Martin Henatsch
54°4 min.: zagadkowy tytuł, a zarazem niepełne dane miejsca – w ten sposób Thorsten Goldberg opisuje nie tylko swą wystawę i towarzyszące jej wydawnictwo, lecz także centralną dla swego dzieła pracę. Tytuł jest zagadkowy, bo początkowo znaczenie skrótu pozostaje niejasne – kombinacja zapisu temperatury i czasu czy też określenie współrzędnych geograficznych? Jeśli to drugie, to niekompletne, bo do ostatecznego sprecyzowania brakuje drugiej współrzędnej. W tej nieokreśloności, w braku determinantów rozstrzygających o definicji tematyzowanych obszarów objawia się główna zasada pracy artysty. Dopiero spojrzenie na mapę wyjaśnia, o co mu chodzi: miejsce wystawy, której towarzyszy niniejsza publikacja, leży na 54° szerokości geograficznej. Podając tylko ten wymiar, Goldberg zakreśla fikcyjną linię łączącą ten punkt z dalekimi, obiecującymi a zarazem raczej nieznanymi miejscami, których jednak dokładnie nie zlokalizował, rezygnując z podania długości geograficznej. Już w swoich wczesnych pracach artysta używał określeń położenia. W dograce + steep holm odwoływał się do szerokości geograficznej 51°20’23“N, na której leży zarówno planowane więzienie Heidering, dla którego Goldberg stworzył projekt, jak i walijska wyspa Steep Holm. W przypadku Green Island Switch (as the crow flies) miejsce wystawy w Radomiu tworzy punkt wyjścia wyimaginowanej osi na zachód. I wreszcie 54°4 min.: opisanie drogi, która zgodnie ze wskazaniami komputera prowadzi wprost z Fundacji Gerischa w Neumünster do Wee Geordie’s Neighbourhood Pub i dalej, aż do wyspy Lucy Island na zachodnim wybrzeżu Kanady.
Trzymając się ściśle linii tego stopnia szerokości w kierunku zachodnim, Thorsten Goldberg nie tylko nawiązuje do powszechnie znanej zabawy w kręcenie globusem (dziś już raczej kulą ziemską na ekranie komputera) i pełnego napięcia oczekiwania, co wskaże palec czy kursor, gdy świat się zatrzyma. Wprowadza także paralelę historyczną: jeżeli wielcy żeglarze i podróżnicy dawnych wieków przemieszczali się w kierunku zachodnim najchętniej wzdłuż jakiegoś równoleżnika, to działo się tak dlatego, że na podstawie położenia słońca wysokość geograficzną, na której poruszano się wokół Ziemi równolegle do równika, można było określić stosunkowo łatwo. Natomiast dokładne wyznaczenie pozycji na tej linii, a więc określenie stopnia długości geograficznej i tym samym drogi przebytej od portu wyjścia, było jednym z najbardziej skomplikowanych problemów w historii odkryć i przez wieki pozostawało nierozwiązane. Stało się to możliwe dopiero w połowie XVIII w., wskutek poprawienia techniki pomiaru czasu przez angielskiego zegarmistrza Johna Harrisona (1693–1776). Wynalazł on mechanizmy zegarowe, które nawet przez wiele tygodni podróży morskiej funkcjonowały dokładnie i bez spóźnień. (1)
Podróżowanie wzdłuż stopnia szerokości geograficznej miało na celu nie tylko dalsze poznanie Ziemi, lecz także odnalezienie rajskich krain – dotąd nieznanych, lecz z założenia istniejących. Raj, z którego niegdyś zostali wygnani Adam i Ewa, uchodził bowiem za możliwy do odkrycia stały element ziemskiej geografii. Sądzono, że już narody mieszkające w jego pobliżu musiały przejąć coś z owego czystego stanu początkowego i zgodnego z naturą, którym kiedyś cieszyli się prarodzice. Spotkanie z tak zwanymi ludami pierwotnymi byłoby w tym sensie dowodem bliskości poszukiwanego miejsca. (2) Dlatego cuda Zachodu sławiono już na długo przed podróżami odkrywców, na przykład Krzysztofa Kolumba. Przypuszczano i oczekiwano, że na tych ziemiach, na Atlantydzie lub Wyspach Szczęśliwych, mieszkają ludzie zadowoleni z życia, bytujący w harmonii ze sobą i z przyrodą, a zatem w stanie rajskim. Kulturową ramę tej fantazyjnej geografii znaleźć można przede wszystkim w licznych opisach średniowiecznych. Także kronikarze wczesnej epoki nowożytnej zgodnie przedstawiają ów „Nowy Świat“ w terminologii rajskiego Złotego Wieku.(3)
Czy zatem w 54°4 min., tym wprowadzeniu do podróży, Thorsten Goldberg wysyła nas nie tylko na jakieś wyspy w Kolumbii Brytyjskiej, lecz zarazem na poszukiwanie odległego Raju? Lucy Islands oraz wszystkie inne lądy, wybrane przez niego ze względu na szerokość geograficzną, okazują się jednak miejscami niespektakularnymi i mało znaczącymi, najczęściej posiadającymi jedynie ustalający ich pozycję znak nawigacyjny. Są to lokalizacje bez szczególnego znaczenia dla reszty świata, pozbawione większych atrakcji – poza właśnie swym położeniem: dokładnie na zachód od miejsca, który artysta przyjął za punkt wyjścia. Są zatem tylko pozornie dowolnymi, a naprawdę nieuniknionymi celami wędrówki, do której artysta załącza opis trasy, ściągnięty z Google Maps. Opis ten prowadzi nas za pośrednictwem serii obrazów wzdłuż odcinka od Neumünster aż do zachodniego wybrzeża Kolumbii Brytyjskiej. Zdjęcia z Google Earth ilustrują pojedyncze stacje tego fantastycznego rejsu. Są to nierzeczywiste miejsca w Nibylandii: puste obszary, otwarte na projekcje i tęsknoty, np. wyobrażenia Raju.
Podobnie jest z Green Island Switch (as the crow flies), tu Goldberg za początek podróży palcem po mapie wzdłuż równoleżnika wybrał Radom. Tym razem wylądował w końcu na wybrzeżu Nowej Fundlandii, 5130 km na zachód od tego miasta. Na wyimaginowanej trasie prościutko na zachód znak nawigacyjny pokazał mu pierwsze nakazujące się zatrzymać czerwone światło: artysta zinterpretował to jako sygnał, że osiągnął cel podróży. Symbolem – zarówno dowolnych, jak i matematycznie dokładnych – połączeń tego odległego brzegu z polskim miejscem wystawy Goldberg uczynił tenże znak nawigacyjny, którego odwzorowanie wystawił jako rzeźbę w Radomiu. Z jednej strony owe punkty docelowe pojawiają się przypadkowo: mało znacząca skalista wyspa, jakich zatrzęsienie, kawałek ziemi niewyróżniony niczym szczególnym na żadnej mapie. Z drugiej strony, w ramach artystycznej koncepcji Goldberga są one wynikiem koniecznego procesu. Zdaje się pytać artysta, co jest przypadkowego w tym, że ktoś podąża określoną drogą obrotu Ziemi tak długo, póki nie wyląduje przy jakimś znaku nawigacyjnym albo w jakimś pubie? Tym samym stawia pod znakiem zapytania zwykłą logikę podróży turystycznych, które również zawsze mają w sobie coś z poszukiwania Raju.
Dlaczego Goldberg prowadzi nas w takie obszary? Czy chodzi tu o to samo poszukiwanie obiecujących miejsc, które jako jeden ze stałych imperatywów ludzkich kultur, kazało odkrywcom wszystkich czasów wyruszać do Raju? (4) Ich podróże łączyły się chyba zawsze z poszukiwaniem utraconego Edenu, Złotego Wieku – bez względu na to, jak dalece te wymarzone cele konstruowano według pojęć typowych dla czasów i środowiska. Nawet podróże Krzysztofa Kolumba dotyczyły ziemskiego Raju: istnienie tego ostatniego zakładał na wschodzie, dokąd chciał dotrzeć drogą morską na zachód. Ostatecznie w trakcie swej trzeciej podróży (1498–1500) zidentyfikował Orinoko jako jedną z czterech rajskich rzek, a podczas pobytu na Haiti zauważył, że Ziemia jest nie tyle okrągła, co ma formę gruszki: „niczym pierś kobiety“ (5) (najlepszy przykład, w jaki sposób miejsca nadpisywano fantazjami, w tym przypadku fantazjami marynarzy, wyposzczonych po długim rejsie).
Będące przedmiotem tęsknot odległe krainy, których w rzeczywistości prawdopodobnie nie dotknie stopą nawet wirtualny podróżnik Thorsten Goldberg, mogą w końcu okazać się bardziej fantastyczne niż wszystko, co realny podróżnik mógłby przeżyć na miejscu. Na dodatek w tym wyimaginowanym rejsie, dziś łatwiejszym dzięki serwisom internetowym, zawiera się melancholijna satysfakcja, że te odległe krainy istnieją, a my możemy je zwiedzać, siedząc w domu przy biurku i czując się cudownie bezpiecznie w tym, co znane – podobnie jak Karol May, opisujący Dziki Zachód. (6) To z jednej strony. Z drugiej zaś, ta dziś coraz bardziej standardowa, zorientowana na konsumpcję i kształtowana według zasad marketingu tęsknota za dalekim światem pociąga za sobą kontyngentową wymienność celów podróży, które nacechowane są raczej stereotypami słonecznych urlopowych krajobrazów niż realną treścią. Odwiedzając dalekie raje za pośrednictwem wirtualnej mapy, katalogu biura podróży lub filmowego romansu typu „Statek Marzeń“, paradoksalnie odzieramy je z części ich autentyczności. Ich wszechobecność przekłada się na wymienne komponenty ogólnie obowiązujących, a pod względem kulturowym schematycznych, wyobrażeń.
Co jednak czyni dany punkt miejscem godnym zauważenia, naniesienia na ogólną mapę publicznej świadomości? Jakie przyczyny decydują o tym, że pewne miejsca uznajemy za znaczące, a innym nie poświęcamy uwagi? I co dzieje się z takim miejscem, gdy nagle, np. dzięki sztuce Goldberga, wywoła ono gdzieś daleko nieoczekiwane zainteresowanie? Francuski dyplomata, literat i zapalony podróżnik François-René Chateaubriand (1768–1848) w swej „Podróży z Paryża do Jerozolimy“ opisuje nadzwyczaj poglądowo, jak zmienia się charakter zwiedzanych budowli w Attyce: „W miarę jak statek oddalał się od brzegu, kolumny na przylądku Sunion wydawały się coraz piękniejsze“. (7) Dla francuskiego etnologa i antropologa Marca Augé oddalenie miejsca stwarza wręcz idealną sytuację do sformułowania jego definicji: „Ta abolicja miejsca stanowi także zwieńczenie podróży“ (8). W rozprawie „Nie-miejsca“ Augé bardzo wnikliwie bada mechanizmy sprawiające, że dany punkt lub obszar na Ziemi staje się „miejscem“, i odróżnia je od „nie-miejsc“. Podczas gdy „miejsce“ jest dla niego zdeterminowane zarówno antropologicznie, jak i społecznie, a więc naładowane historycznie, a dla ludzi związane z konkretnymi wydarzeniami, dla „nie-miejsca“ typowe jest nadpisanie opowieściami, projekcjami i marzeniami możliwie niezależnymi od lokalizacji. „Jeśli miejsce można definiować jako tożsamościowe, relacyjne i historyczne, to przestrzeń, której nie można zdefiniować ani jako tożsamościowej, ani jako relacyjnej, ani jako historycznej, definiuje nie-miejsce. /…/ Przestrzenie same niebędące miejscami antropologicznymi“. (9) Nie-miejsca są więc zasadniczo wymienne, a ich charakter bierze się z projekcyjnych oczekiwań narratora, obserwatora lub odkrywcy. „Zapośredniczenie ustanawiające więź między jednostkami a ich otoczeniem w przestrzeni nie-miejsca dokonuje się poprzez słowo, a raczej przez teksty. /…/ Niektóre miejsca istnieją wyłącznie poprzez słowa, które je przywołują, będąc w tym sensie nie-miejscami albo raczej miejscami wyobrażonymi, zwykłymi utopiami, kliszami“. (10)
Lucy Islands – wszystkie te stacje podróży wirtualnej konstytuują kawałek Ziemi jako miejsce, przynajmniej dla mieszkających tam ludzi, których być może z tymi obszarami łączą konkretne przeżycia. Ale jakie znaczenie ma to lokalne odniesienie dla światowej publiczności, do której adresowane są dzieła sztuki? Publiczność ta stosuje się jedynie do rozpoczętego przez Goldberga tęsknego poszukiwania szczególnego miejsca po drugiej stronie Ziemi. Staje się ono płaszczyzną projekcji artystycznych, ale także osobistych pragnień i oczekiwań, które początkowo mają z nim niewiele wspólnego lub wręcz nic. Thorsten Goldberg dekonstruuje jego umiejscowienie i ostatecznie uznaje je, zgodnie z mechanizmami rynkowymi przemysłu turystycznego, za wymienne nie-miejsce. Chodzi mu o ów stale zmieniający się stosunek między miejscem nacechowanym przeżyciami osobistymi, autentycznym charakterem i historią społeczną, a przeformowywaniem tych ostatnich od XX w. przez masową turystykę i obsadzenie, naznaczone coraz bardziej wirtualną prezentacją lub wręcz symulacjami. To wciąż na nowo wyłaniane i wystawione na ponawiane nadpisywanie wzajemne oddziaływanie umiejscowienia i jego przeformowanie w – może i rajskie – nie-miejsce jest tematem jego twórczych poszukiwań. „Miejsca i nie-miejsca są raczej ulotnymi biegunami – pierwszy nigdy całkowicie się nie zatarł, a drugi nigdy się nie dopełnia; palimpsesty, w które bez przerwy wpisuje się pogmatwana gra tożsamości i relacji“. (11) Goldberg uznaje za punkt wyjścia swej pracy artystycznej owo zasadniczo projekcyjne i tym samym wymienne, a więc niezlokalizowane nadpisanie każdego miejsca, współrzędne Utopii.
W tym sensie odległe punkty, które Thorsten Goldberg w ramach swej koncepcji wybrał dla potrzeb pracy artystycznej na zasadzie sprowokowanej przypadkowości, byłyby na pierwszy rzut oka możliwe do zdefiniowania jako miejsca. Pub w Kolumbii Brytyjskiej blisko wybrzeża Pacyfiku, maleńka wyspa z latarnią morską w zatoce Poyll Vaaish Bay, mierząca ok. 1 km² jałowa skała przy wybrzeżu Labradoru lub samotny znak nawigacyjny na wyspach Jak ma się do niegdysiejszych tęsknot za Rajem nasza dzisiejsza radość odkrywania, sterowana przez Google Earth? Oto kolejne pytanie, które Goldberg stawia nie tylko w 54°4 min. Wciąż na nowo demonstruje nam obszary w ogólnym odczuciu bliżej niezdefiniowane, które uznaje, przez nadanie im artystycznej treści, za reprezentantów tęsknot za tożsamością miejsc. Tak było już w jednej z jego najwcześniejszych prac przeznaczonych do przestrzeni publicznej – Iśćdodomu Byćwdomu Zostaćwdomu (1991), gdzie wykorzystał pocztówki od zaprzyjaźnionej stewardessy. Na dziesięciu wielkoformatowych tablicach reklamowych w centrum Stuttgartu pokazał powiększone kartki, które latająca przyjaciółka przysyłała mu z egzotycznych krajów. Marzenia, pierwotnie powiązane z odległymi celami, objawiły się tu jako tęsknoty, niezależne od miejsca i wymienne. Były bardziej odbiciem subiektywnych potrzeb osób podróżujących niż opisem nazwanych miejsc: „Wpadłam na chwilę do Rio. Święta były strasznie nudne (everything closed in New York!!). W Sylwestra za to noc latynoskich tańców do siódmych potów i do upadłego“. (12)
Także w roku 2010 w projekcie Dograce + Steep Holm (13), przeznaczonym do nowo budowanego więzienia Heidering w Brandenburgii, Goldberg połączył w wyimaginowany kontekst dwa całkiem różne miejsca. Przed oddaniem do użytku więzienia, którego dotyczył konkurs artystyczny, teren wzdłuż mierzącego 1,3 km podwójnego płotu miał stać się widownią wyścigów chartów. Goldberg planował nagrywać te wyścigi za pomocą kamer dużej prędkości – tak, by około 90-sekundowe ujęcia można było pokazywać w budynku więzienia w ekstremalnym spowolnieniu, w projekcji wielkopowierzchniowej, trwającej do 100 godzin. Jeden z dwóch zaplanowanych seansów ciągłych miał dokumentować charty uganiające się za sztucznym zającem. Ich bieg po okręgu odpowiadałby pokazanej w pionie projekcji samolotu oblatującego wyspę Steep Holm, leżącą na tym samym stopniu szerokości geograficznej. Odpowiednikiem sztucznego zająca, rozbudzającego instynkt gończy chartów, byłby doczepiony do samolotu, w celu animacji ludzkiego „instynktu łowieckiego“, błękitny transparent. Artysta wprowadza tym samym dwa powtarzające się krążenia, motywowane obietnicą szczęścia, w związek formalny, geograficzny, a także treściowy. Chodzi o dwa niespełnienia, chimery tęsknot tak zwierzęcych, jak i ludzkich. Tak jak psy wyścigowe nigdy nie pochwycą migającego obiektu swych pragnień, tak mało prawdopodobne jest, że lazurowy kawałek nieba, ciągnięty za samolotem, będzie w stanie zaspokoić tęsknotę jego obserwatorów, tym bardziej że siedzą w więzieniu, a odległe niebo z konieczności musi pozostać powierzchnią projekcyjną za murami. Chociaż dzieło to, merytorycznie dopasowane do miejsca prezentacji, nie jest bez gorzkiego posmaku dla pozbawionych wolności więźniów, objawia także niezależnie od ich sytuacji ogólną treść symboliczną o przyjętym jako antropologiczna stała pędzie człowieka ku pozytywnie zdefiniowanym odległym krajom. Tę tęsknotę Goldberg definiuje tu w warunkach uwięzienia obserwatora lub jako obsesyjną pogoń za przynętą. Tym samym znów punktem wyjścia pracy staje się brak istotnych czynników, określających przestrzeń w normalnych warunkach.
Przez dziesiątki lat dyskusja na temat sztuki w przestrzeni publicznej krążyła wokół paradygmatu specyfiki miejsca. Odpowiedzią na popularne – przede wszystkim w okresie powojennym wystawianie – drop-sculptures (rzeźb na ogół nieprzedstawiających, lokowanych dowolnie i dalece niezależnie od otoczenia, których autonomiczny charakter polegał właśnie na domniemanym braku kontekstu) było odkrycie przez znaczących dla dalszego rozwoju sztuki w przestrzeni publicznej artystów, np. Richarda Serrę, pojęcia site specifity. (14) Już na początku lat 60-tych Serra porzucił ustalane do tej pory przez nowoczesność fundamentalne ramy samoodniesienia, zniósł nowoczesną koncepcję mobilnego dzieła sztuki i swobodnego aranżowania pozycji rzeźb na korzyść pozycjonowania zgodnego ze specyfiką miejsca. „Dzieła uwarunkowane specyfiką miejsca nie stoją odizolowane, lecz w relacji do warunków otoczenia. Ich wymiary, wielkość i usytuowanie są zdeterminowane topografią, czy to natury miejskiej, czy wiejskiej. Dzieła stają się elementem miejsca, w którym się znajdują…“. (15) Toteż Serra w swych monumentalnych stalowych rzeźbach analizował specyficzne komponenty ich otoczenia. Site specifity – jego dalekosiężny koncept – polegał na artystycznym uwidocznieniu miejskich, historycznych i estetycznych struktur miejsc, dla których tworzył.
Zapis ten jest ważną regułą także dla Thorstena Goldberga – gdy poprzez stylistyczną różnorodność swych licznych prac w przestrzeni publicznej stawia wymagania miejsca ponad zasadę artystycznej rozpoznawalności, a więc ponad swój charakterystyczny styl. Najpóźniej w latach 90-tych koncepcje te znalazły się jednak w ślepym zaułku. Klasyczny układ – z partnerem w postaci mieszczańskiej krytyki i zwierzchności, żywo reagujących na sztukę w przestrzeni publicznej – wydaje się rozpadać w tym samym stopniu, w jakim pod znakiem zapytania postawiono odgraniczalną tożsamość miejsc uznawanych za publiczne. Toteż Goldberg, mimo iż bada miejsca planowanych projektów, zawsze pomija specyfikę lub kontekstualność tychże miejsc. Jego prace nie służą raczej oznaczaniu czy identyfikacji miejsca, nie są one punktami orientacyjnymi, jakie na przykład – w formie widocznych z daleka symboli topograficznych – wyznaczają trasę kultury przemysłowej w Zagłębiu Ruhry. Przeciwnie, projekty Goldberga, w których autor zaznacza wyobrażone linie łączące konkretne obszary z przypadkowo znalezionymi, oddalonymi, prawie nieznanymi i niemal nieosiągalnymi celami, prowadzą do zniesienia tożsamości miejsc, na których ustawia on swe dzieła. Goldberg uznaje te miejsca przede wszystkim za punkty wyjścia wyimaginowanej podróży do odległych celów. Przy tym zamazuje nie tylko konkretne umiejscowienie tych celów, lecz zarazem także i umiejscowienie swych prac i wystaw, przenosząc je w dziedzinę nieokreśloności i wymienności. Tym samym przesuwa w centrum swego artystycznego poszukiwania nie-umiejscowienie, które Marc Augé uznaje, w przeciwieństwie do nowoczesności przywiązanej do specyfiki miejsca, za oznakę „hipernowoczesności“: „W nie-miejscach hipernowoczesności zawsze jest specjalna przestrzeń dla ‚osobliwości‘ przedstawianych jako takie: ananasów z Wybrzeża Kości Słoniowej, Wenecji – miasta dożów, Tangeru, wykopalisk w Alezji“.(16)
Goldberg, wychodząc z tradycji specyfiki miejsca, permanentnie, lecz subtelnie stawia te kategorie pod znakiem zapytania, odwracając się tym samym od decydującego credo ponad 40-letniej tradycji sztuki w przestrzeni publicznej. Jest tak również w przypadku wzniesionej przez niego w roku 2012 w norweskim Bergen, mierzącej ponad 416 m² metalowej płaszczyzny 60°N 05°E (encased waterside), tworzącej wzór plastra miodu, która ciągnie się nad wąskim paskiem miejskiego wybrzeża. Chodzi o monumentalną, układającą się równolegle do skalistego gruntu i zainstalowaną na wysokości ok. 50 cm nad ziemią, odbijającą światło powierzchnię. Jest to rezultat konkursu międzynarodowego, który artysta wygrał w roku 2010. Chociaż tym razem w tytule podano współrzędne, tak północne, jak i wschodnie, praca ta znów udaremnia ustalenie tożsamości miejsca. Już sama lustrzana płaszczyzna, leżąca nad zatoką niczym prostokątna chusta sięgająca ponad pasmem skał aż do ulicy, niemal nie uwzględnia warunków urbanistycznych i geograficznych. Jest to raczej rodzaj antyrzeźby, która właśnie nie stara się podkreślić charakteru czy tożsamości tego miejsca. Za to – jak przepowiada autor – przy kolejnej aktualizacji przez Google Satellit musi odbić widok fotografującego ją urządzenia: rzeźba odbijająca swoje własne zdjęcie, zrobione dla kolejnego podróżnika szlakami Google Earth. Tak jak na obrazie sztaluga malarza, odbita w lustrze lub w gładkich powierzchniach wnętrza wskazuje na osobiste autorstwo i proces powstawania dzieła, tak i tu ów satelita wpisany jest w rzeźbę jako znak globalnej rozpoznawalności i używalności. Idealnego punktu dla obserwatora należałoby szukać nie tyle w realnym miejscu, co przy monitorze domowego komputera.
W jaki sposób można w ogóle miejsce z tak imponującym pejzażem stematyzować w rzeźbie? I czy nie jest tak, że wobec wspaniałości norweskich fiordów każda próba ich rzeźbiarskiego odwzorowania, prześcignięcia czy interpretacji jest ostatecznie skazana na śmieszność i niebezpieczeństwo popadnięcia w landszaftowe schematy? Goldberg odpowiada na te pytania za pomocą srebrnej płachty i przeciwstawia zachwycającemu naturalnemu krajobrazowi absurdalność i zarazem lapidarność metalicznej powierzchni, leżącej niczym ręcznik na skalistej plaży. Rzeźba staje się symbolem nakładania na wszystko, co pejzażowe, warstwy technicznych symulacji i turystycznych nadpisań. Tu nawarstwiają się na siebie kamieniste nadbrzeże i technoidalna, rozpościerająca się równolegle do poziomu gruntu konstrukcja stalowa oraz podniosłość naturalnej panoramy. Artysta waży się stworzyć przeciwobraz tego, co specyficzne dla miejsca – i to akurat w otoczeniu, które pod względem oryginalności trudno przewyższyć – by zanegować daną tak naturalną, jak i kulturową tożsamość miejsca, uczynić je nie-miejscem. W rozumieniu Marca Augé, miejsca prac Goldberga stają się palimpsestami, w które wciąż na nowo wpisuje się pogmatwana gra tożsamości i relacji. (17) Artysta neguje to, co dla tych miejsc specyficzne, traktując je w sposób prowokacyjny: jak wymienne, kontyngentowe i wszędzie takie same nie-miejsca, których funkcja, jak na przykład w przypadku identycznych w skali międzynarodowej centrów handlowych czy lotnisk, polega na tym, że służą nam one jako wehikuł do innego świata, z dala od rzeczywistego umiejscowienia.
Jeżeli przyjąć perspektywę Homi K. Bhabhy, urodzonego w Indiach znawcy literatury i sztuki, to tożsamość kulturowa – wobec radykalnych zmian socjalnych, związanych z powstawaniem społeczeństwa migracyjnego, informacyjnego i medialnego – nie jest już zasadniczo przywiązana do jednego miejsca, rozumianego jako zamknięte, jednolite i homogeniczne, i w rezultacie nie byłaby w stanie stworzyć wyraźnej ramy dla specyficznej dla miejsca interpretacji artystycznej. Miejscem, w którym coś zaczyna swą istotę, jest według Bhabhy granica. (18) „W ten właśnie sposób granica staje się miejscem, z którego coś zaczyna się uobecniać w ruchu przypominającym niestałą, ambiwalentną artykulację zewnętrzną“. (19) Dlatego należałoby postawić pod znakiem zapytania jako współczesną metodę artystyczną także kategorię site specifity, polegającą na koncepcji mocno zarysowanej tożsamości miejsca.
Praca Goldberga bierze pod uwagę to nowe podejście do rozumienia przestrzeni publicznych. Jego koncepcja odniesienia do miejsca nie stara się zaznaczyć lub zapisać miejsca jako zamkniętej w sobie, niepowtarzalnej jedności. Także dzieło w Bergen czerpie swą radykalność nie z puentującej interpretacji miejsca, lecz z relatywizacji oczekiwanej wyjątkowości tego ostatniego oraz z uświadomienia, iż owo miejsce pokryte jest warstwami różnego oglądania. Lustrzana płaszczyzna jest ostatecznie, w swej znaczącej formie rozpoznawalna tylko z lotu ptaka, a przez przechodniów postrzegana jako powierzchnia słabo widoczna, trudna do zlokalizowania i, w zależności od stanu przypływu, w swym rozciągnięciu permanentnie zmienna, płynnie przechodząca w wodę. Odbijają się w niej pobliskie góry, światło, czyste niebo lub chmury, w ten sposób, że to odbicie jest prawie nie do odróżnienia od otoczenia. Decydujące dla jej postrzegania jest tu zatarcie granicy między przestrzenią natury a przestrzenią sztuki, między powierzchnią wody a polerowanym metalowym panelem, między doświadczeniem miejsca a zdjęciem satelitarnym. Płaszczyzna ta jest, w rozumieniu Bhabhy, prawie nieodgraniczalnym miejscem przejścia kulturowego, różnicy i wyimaginowanych przestrzeni „pomiędzy“.
O ile w 54°4 min. lub Dograce + Steep Holm właśnie brak określających miejsce stopni długości geograficznej Goldberg czyni strukturalną cechą swej twórczości, o tyle konkretnie podaje on te wymiary w innej grupie dzieł, zajmującej się historycznym odpowiednikiem Raju, Krajem Jęczmiennym. Aż w trzech ważnych pracach, Mleko & Miód, Następny kurs: Mleko & Miód oraz Rzeki Wina + Piwa, bierze za punkt wyjścia dokładne przedstawienie tego kraju na sporządzonej około roku 1716 mapie „Accurata Utopia Tabula“, kartografa Johanna Baptysty Homanna.
Ale gdzie leży ów Kraj Jęczmienny? Jako Kraina Marzeń jest on, historycznie rzecz biorąc, odpowiednikiem Raju, oznaczanym także jako Kukania. (20) Już pochodzący z początków XIV w. irlandzki tekst na ten temat zaczyna się zdaniem: „Daleko na morzu, na zachód od Hiszpanii, leży kraina zwana Kukanią“. (21) Także Marco Polo opisuje odkryte przez siebie lądy za pomocą wizji bliskich fantazjom o Kraju Jęczmiennym, np. według niego żyją tam plemiona, które kultywują zdradę małżeńską i jawny promiskuityzm z akceptującymi to kobietami. Takie opisy podróży dawały czytelnikom obraz uwolnionego od konkretu, ultymatywnego miejsca spełnienia wszelkich możliwych pragnień. (22) Tym Kraj Jęczmienny różnił się od Raju, którego co prawda przez całe wieki nie udawało się odnaleźć, lecz który zarazem pozostawał stałym pojęciem geograficznym. Lokalizowano go na Wschodzie; tam, za wielkimi wodami, jeszcze w późnym Średniowieczu przez nikogo nie poddawany w wątpliwość, czekał na swych odkrywców. (23) Droga do niego wiodła, jak przypuszczano, wzdłuż konkretnego równoleżnika, przez morze wokół kuli ziemskiej na zachód. Do dokładnej lokalizacji potrzebny był jednak stopień długości geograficznej, możliwy do ustalenia jedynie za pomocą precyzyjnego pomiaru czasu. Gdy wreszcie w drugiej połowie XVIII w. powstała technika zegarowa umożliwiająca dokładniejszą nawigację na morzu, dawno już rozpoczęła się epoka, w której oświeceniowy racjonalizm i uzupełnienie wiedzy geograficznej podkopały wiarę w realność Raju. Jeżeli najpóźniej od Średniowiecza Kraj Jęczmienny, w przeciwieństwie do Raju, na większości fantastycznych map i opisów przedstawiano z całą dokładnością, to przecież zarazem jego zasadniczo fikcyjnego charakteru nigdy nie poddawano w wątpliwość. Był on zawsze z przyjemnością opisywanym miejscem w fantastycznym Nigdzie, podczas gdy sam Raj oczekiwał na swe realne odkrycie.
Thorsten Goldberg czyni ową trwającą przez wieki historię definiowania i poszukiwania Raju oraz karykaturalne spotęgowanie tego ostatniego w postaci Krainy Jęczmiennej podstawą swych artystycznych refleksji i, co nie jest najmniej ważne, komentuje za ich pomocą nasze podejście do własnych tęsknot. Swoją wersję starej mapy pokazuje w wielkiej podświetlarce, prezentowanej także w przestrzeni zewnętrznej. Przy tym dopisuje legendę odnoszącą się do współrzędnych tej mapy i wymieniającą wszystkie z niemal 2000 miejscowości, rzek, gór itd. Tak jak w dzisiejszych atlasach, tak i tu na podstawie legendy można znaleźć punkty o najdziwniejszych nazwach: Łoże Leniucha, Pysznie, Na Zdrowie, PodPełnąBeczką, Strumień Lubieżników, BagnoZdzir, Grzesznica, GóraMiłości, ŹródłoWiecznegoŻycia itd. Odbijają się w nich współrzędne świata na opak, które Goldberg przenosi z obszaru abstrakcyjnego myślenia życzeniowego w wyobrażalną rzeczywistość: zapłata za nieróbstwo, sen i leniuchowanie jako poddanie w wątpliwość zasady pracy i wysiłku; obżarstwo jako przeciwieństwo niedożywienia; pragnienie wiecznej młodości i wiecznego życia; swoboda seksualna jako demonstracja niewinności relacji między płciami. W historycznych, choć wymyślonych nazwach odbijają się kompensacje aktualnych wtedy lęków i problemów społecznych. Doznały one u Goldberga kategoryzującego umiejscowienia i nadają się tym samym na cel potencjalnej podróży. Okażą się one porównywalne z celami dzisiejszego przemysłu turystycznego (all inclusive wellness), dostępnymi w rezerwacji przez systemy nawigacji i ze średniowiecznego punktu widzenia uosabiającymi właśnie owo spełnienie w Kraju Jęczmiennym. Tu brak informacji polega nie tyle na niepodaniu stopnia długości geograficznej, co na schematycznym umiejscowieniu wiedzionych tęsknotami iluzji.
Goldberg pokazał tę mapę najpierw w roku 2003 jako wielką podświetlarkę na Pariser Platz, w okolicach Unter den Linden, w bezpośrednim sąsiedztwie ambasady francuskiej, salonów KPM i Bugatti oraz luksusowego hotelu Adlon. W Heidenheim w roku 2004 przedstawił zaopatrzoną w elektroniczny wyświetlacz instalację Następny kurs: Mleko & Miód. W ten sposób anonsował cele podróży z barokowej mapy Kraju Jęczmiennego. Oczekiwaniom wywołanym sugestywnością toponimów dał ponownie wyraz w roku 2006 w Wiesbaden instalacją neonową Rzeki Wina + Piwa oraz w roku 2012 w Fundacji Gerischa w Neumünster w aktualizacji „Rzeki Wina + Piwa + Ulice z Imbiru + Gałki Muszkatołowej. Nie ma tam chromych ani ślepych ani zezowatych ani niemych, ani świerzbu ani krost ani kalek od urodzenia + każdy jest doskonale piękny na wszystkich członkach + a wigor mężczyzn, by pokładać się z niewiastami, nigdy nie słabnie +“. (24) Te fantastyczne, sformułowane w. XV w walory Kraju Jęczmiennego konkurują w jego instalacji w osobliwy sposób z komercyjnymi reklamami współczesności. Równocześnie owe marzenia, pierwotnie pozbawione wszelkiej konkretyzacji, otrzymują w świadomie opacznym, wymyślonym i ostatecznie nieumiejscowionym świecie współrzędne sugerujące możliwość ich realizacji: na przedpolu dworca w formie tablic informacyjnych, na placu budowy lub w parku rzeźb jako obiecujące idyllę reklamy. Wydaje się, że tęsknoty ludzkie w ciągu ostatnich 500 lat nie uległy zmianie, a tematem Goldberga jest dzisiejszy, odmienny do nich stosunek, nastawiony na dyspozycyjność i urynkowienie.
To samo absurdalne wręcz unaocznienie owego paradoksu – że wyobrażenia właściwie abstrakcyjne, fantastyczne i motywowane tęsknotą zostają przywiązane do konkretnych miejsc, wprawdzie pozostających w merytorycznym kontekście do pokazanych obiektów, jednak nienarzucających typowych dla miejsca wymagań – charakterystyczne jest także dla rzeźb Goldberga przedstawiających chmury. Chodzi tu o serię stylizowanych odtworzeń chmur, za każdym razem oznaczanych już nie współrzędnymi geograficznymi, lecz datą powstania. Cumulus 08.07 to umieszczony na czubku trawersu nad rzeczką Lippe w Lippstadt obiekt neonowy. Kolejna stylizowana chmura z tworzywa sztucznego widoczna jest w Berlinie nad ogrodem Federalnego Ministerstwa ds. Wyżywienia, Rolnictwa i Ochrony Konsumenta, a Cumulus 11.08 w Parku Rzeźb Gerischa w Neumünster, nad prywatnym domem pary fundatorów, Herberta i Brigitte Gerischów. Chmury unoszone są na wysoko sięgających i daleko rozpostartych metalowych kątownikach z polerowanej stali szlachetnej. Właśnie chmurę – symbol niematerialności, ulotności i ciągłej zmiany – artysta w komiksowej schematyzacji odlał w błyszczącym tworzywie sztucznym, by następnie z wielkim statycznym nakładem unieść ją wysoko w powietrze na lśniącym i ruchomym stalowym dźwigarze, Wygładzaczu Chmur. Bo też trudno o obiekt, który rzeźbiarskiemu utwardzeniu przeciwstawiałby się bardziej niż chmura. I oto Goldberg stawia pomnik właśnie temu ulotnemu zagęszczeniu unoszących się w powietrzu cząsteczek wody, tej romantycznie postrzeganej powierzchni projekcyjnej ludzkich tęsknot. Tu artystyczne napięcie znów powstaje dokładnie z tej sprzeczności: między lakoniczną trzeźwością materializacji chmury, z powodu stałej formy niezamierzenie komicznej, kojarzącej się z jakąś odnogą popartu, a jej niewiarygodną ulotnością; między niezależną od miejsca konkretyzacją opanowanego tęsknotą, niewyartykułowanego dążenia do rajsko zakonotowanych dalekich krain, a jej znaczeniem jako nośnika romantycznej transcendencji. Niepodważalna przez dziesiątki lat zasada sztuki w przestrzeni publicznej – odniesienie do miejsca – zostaje tu przesunięta w wymiar utopijny, owo miejsce transcendujący. Artysta redukuje miejsce instalacji do jego funkcji jako lokalizacji, z której myśli mogą wybiegać w dal, opuszczając je. Fakt, że na dodatek chmura w Neumünster widoczna jest nie tylko z muzealnego parku, lecz także ponad murem otaczającym posesję, z ulicy, podkreśla jeszcze raz ambicje Thorstena Goldberga, by przekraczać granice: nie dawać się ograniczyć do dychotomii miejsca i nie-miejsca, tego, co prywatne i tego, co publiczne, sztuki i polityki, Tu i Tam.
„Każdy park – jak formułuje to francuska artystka Dominique Gonzalez-Foerster w komentarzu do swej wystawionej na Documenta 11, również w parku, instalacji Park – a Plan for Escape – czy jest to Ogród Róż w Chandiharh, Park Paryski w Rio de Janeiro, Parc de la Villette w Paryżu, Ogród Chiński w Zurychu, Ogród Japoński w São Paulo, epatuje możliwością ucieczki – wydostania się z miasta za pomocą otaczającej przyrody, ale także innych kulturowych odniesień“. (25) W tym celu Gonzalez-Foerster ustawiła w parku Auewiesen w Kassel różnorodne rekwizyty z całego świata jako miejsca wyimaginowanej ucieczki. Są to przedmioty noszące w sobie wspomnienia podróży: „droga morska odbyta przez przedmioty z Veracruz, Rio de Janeiro i Bombaju, powolny rejs przez różne strefy klimatyczne…“ (26) I gdy artystka w swym ujęciu ostatecznie interpretuje park jako przestrzeń „rozwijającą się fragmentarycznie“, jako ambiwalentny „plac zabaw“, „przejście z jednej przestrzeni do drugiej“, „początek przemiany naszego rozumienia sytuacji“ (27), brzmi to jak konkretna realizacja naszkicowanej przez Bhabhę koncepcji nieciągłej i przełamywanej „trzeciej przestrzeni“. Podobnie jak Thorsten Goldberg także Gonzalez-Foerster specyfice realnego miejsca przeciwstawia hybrydowatość i fragmentaryczność globalnego puzzle, a realności parku jako przestrzeni zewnętrznej wyimaginowaną i projekcyjną obrazowość. Tak rozumiana sztuka tworzy punkt wyjścia i przestrzeń do zbadania naszych wyobrażeń o Raju, w których zarazem publiczność odbija się lepiej niż w każdym spuentowanym zaznaczeniu przestrzeni ulicy. Publiczność jest przy tym jednak nowo definiowana: jako permanentna projekcja, w ciągłym ruchu, niezlokalizowana, nierzeczywista, utopijna.
„Czy ciszę można zobaczyć?“ – pyta Thorsten Goldberg na stronie internetowej do swego bardzo szczególnego projektu, Die Potsdamer. (28) Jego realizacja już dawno by się odbyła, lecz w dniu 7 lutego 2005 roku berlińskie ministerstwo, wbrew opinii powołanego przezeń sądu konkursowego, zdecydowało o nieprzyznaniu środków. (29) Chociaż Goldberg konkurs wygrał, a tym samym realizacja została mu zlecona, udaremniono ją – między innymi uzasadniając, że trudno byłoby wytłumaczyć opinii publicznej, iż na jeden projekt artystyczny trzeba wydać tyle pieniędzy. Tak więc z powodu zastrzeżeń natury politycznej konkurs, w którym brali udział prominentni artyści, nie doczekał się realizacji. Przy tym projekt Die Potsdamer wydaje się na pierwszy rzut oka całkiem niewinny. Artysta chce w niedzielny poranek na początku lata na 45 minut zamknąć tę niegdyś słynną berlińską magistralę, uwalniając ją od wszelkich przemijających dodatków. Żadnych samochodów, tablic reklamowych, ludzi – ulica Potsdamer Straße bez całego wartkiego życia, zredukowana do czystej substancji. Przez tę nierealnie pustą scenerię miałby przejść wytrenowany elegancki koń wyścigowy z dżokejką – drobną, wystudiowaną amazonką, antytezą tradycji heroicznych przedstawień bohaterów na koniu. Za amazonką podążałaby kamera, która poza konnym spacerem dokumentowałaby także nierealnie cichą i pustą ulicę. Powstały w ten sposób film artysta planował pokazywać na okrągło na specjalnie zainstalowanej wielkoformatowej ścianie z monitorów LED, wprost nad Potsdamer Straße. Film sprawiałby wrażenie, że obraz został oczyszczony elektronicznie. Przy tym mógłby dostarczyć dowodu, iż ów uwolniony od dnia codziennego „stan ułudy“ (30) był kiedyś naprawdę rzeczywistością.
W tym projekcie artysta znów usunął z miejsca swej pracy współrzędne konieczne, by określić to miejsce. Bo czyż to nie ludzie, sklepy, ruch uliczny, życie są właściwą esencją Potsdamer Straße? Czy Goldberg – poprzez sztuczne i kosztowne opróżnienie części miasta na korzyść jakiegoś stanu fikcyjnego i z jego perspektywy stanu idealnego nie niszczy tak po prostu specyfiki ulicy? Ale przeciwobraz z marzeń i charakterystyka miejsca warunkują się nawzajem. Fikcyjny obraz Raju więcej może powiedzieć o miejscu swego powstania niż artystyczna sekcja tego ostatniego – oto kwintesencja teorii Thorstena Goldberga.
W przypadku Die Potsdamer widz jest znów wabiony w podróż do kuszącego rajskiego świata. Jeżeli tu kierunek nadawany jest przez amazonkę, trzymającą się konkretnej linii – przebiegu ulicy, to jest on przecież pod względem strukturalnym porównywalny z linią wiodącą wzdłuż równoleżnika do odległych wysp, do popychanej wiatrem chmury czy historycznych fantazji o Kukanii – tak jak się one objawiają w instalacjach o Kraju Jęczmiennym. Miejsce pracy artystycznej stale podlega redukcji do zaledwie dostarczyciela okazji dla jego mentalnego, romantycznie nastrojonego opuszczenia. Jest on nadpisany ogólnymi tęsknotami, co najwyżej rozbudzonymi przez miejsce. W przypadku ulicy Potsdamer Straße, zwykle pełnej codziennej krzątaniny, jest to wizja ciszy, wyjścia z czasu, który na chwilę zostaje zatrzymany.
Wydaje się, że to właśnie na negacji miejsca polega szczególna siła pracy artystycznej Goldberga. Bo gdyby było inaczej, czemu Senat Berlina martwiłby się, w jaki sposób uzasadnić opinii publicznej, wydawanie pieniądzy na taki projekt? Czy nie należy przypuszczać że wyraża się tu obawa, iż często przywoływana specyfika takich miejsc, chociażby słynna „berlińska atmosfera“, obecnie w wyniku globalnie wymiennych nadpisań nie jest już w pierwszym rzędzie decydująca dla ich postrzegania? Że tym samym potencjał publiczności przeniósł się w inną przestrzeń komunikacyjną, a miejska rzeczywistość stała się podkładem uniwersalnych strategii marketingowych i rozwojowych? A może chodzi po prostu o stosowaną przez Goldberga zasadę eliminacji zamiast dodawania, zwykle stanowiącego proces artystyczny – i to doprowadziło do politycznego zablokowania konkursu? Czy jednak dawny koncept specyfiki miejsca, plastycznie sformułowanego vis-á-vis sztuki i krytycznie nastawionej publiczności, może w ogóle jeszcze mieć zastosowanie w odniesieniu do takiej przestrzeni, definiowanej kontyngentowo i stale płynnej?
Miejsca dzisiejszej publiczności Thorsten Goldberg definiuje na nowo jako nie-miejsca, we wciąż nadpisywanym ruchu, by uwidocznić je – raczej poprzez eliminację współrzędnych, które definiują je tylko pozornie, niż poprzez ustalenie ich tożsamości – za pomocą współrzędnych Utopii.
Cytaty z książek Marca Augé i Homi K. Bhabhy według polskich wydań: Marc Augé: Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności, Warszawa 2011, tłum. Roman Chymkowski. Homi Bhabha: Miejsca kultury, Kraków 2010, tłum. Tomasz Dobrogoszcz.
(1) Por. Dava Sobel i William J. H. Andrewes: Längengrad, Berlin 2010 (New York 1995).
(2) Por. Hermann Pleij: Der Traum vom Schlaraffenland. Mittelalterliche Phantasien vom vollkommenen Leben, Frankfurt am Main 2000 (1997), s. 309 i nast.
(3) Ibidem, s. 310 i nast.
(4) Por. Hermann Pleij: Der Traum vom Schlaraffenland. Mittelalterliche Phantasien vom vollkommenen Leben, Frankfurt am Main 2000 (1997), s. 289.
(5) Ibidem, s. 24.
(6) Por. Daniel Kehlmann: Fingerreisen, w: du 762 – Weltkarten. Eine Vermessenheit, Zeitschrift für Kultur, nr 11/12 grudzień 2005 / styczeń 2006, s. 20.
(7) François-René de Chateaubriand: Reise von Paris nach Jerusalem, Leipzig 1811, cyt. wg: Marc Augé: Nicht-Orte, s. 92.
(8) Marc Augé: Nicht-Orte, München 2010 (Paris 1992), 1992, s. 92.
(9) Ibidem, s. 93
(10) Ibidem, s. 96 i nast.
(11) Ibidem, s. 83 i nast.
(12) Nachhausegehen, Zuhausesein, Zuhausebleiben, 1991, cyt. wg: Martin Henatsch: Thomas Bauer, w katalogu: Kunst im Weltmaßstab, Schleswig-Holsteinischer Kunstverein, Kunsthalle zu Kiel, 1993.
(13) Projekt Thorstena Goldberga otrzymał 2. nagrodę i dlatego nie został zrealizowany.
(14) Por. Miwon Kwon: One place after another: site specific art and locational identity, Cambridge/MA, London 2002.
(15) Richard Serra, cyt. wg: katalog wystawy Richard Serra. Running Arcs. For John Cage, Düsseldorf 1992, s. 63.
(16) Marc Augé: Nicht-Orte, München 2010 (Paris 1992), s. 110.
(17) Ibidem, s. 83 i nast.
(18) Por. Homi K. Bhabha: Die Verortung der Kultur, Tübingen 2000.
(19) Ibidem, s. 7.
(20) Por. Hermann Pleij: Der Traum vom Schlaraffenland. Mittelalterliche Phantasien vom vollkommenen Leben, Frankfurt am Main 2000 (1997), s. 315 i nast.
(21) Ibidem, s. 222.
(22) Por. Ibidem, s. 312.
(23) Ibidem, s. 221.
(24) Tekst z lamp jarzeniowych „Milch + Honig +“ wg: „Sterfboeck“ (Sterbebuch),
1491 – nauki życiowe i praktyczne wskazówki, jak postępować, by po śmierci trafić na tamtym świecie w odpowiednie miejsce.
(25) Dominique Gonzalez-Foerster im Gespräch mit Lars Köllner, w katalogu: skulptur projekte münster 07, Köln 2007, s. 57.
(26) Dominique Gonzalez-Foerster: Park. Ein Fluchtplan, w katalogu: Documenta 11_Plattform 5, Ostfildern-Ruit 2002, s. 564.
(27) Por. Ibidem.
(28) http://www.potsdamerstrasse.com/files/film.html, 31. 03. 2011.
(29) Petra Henninger: artnet® Magazin, http://www.artnet.de, 08. 09. 2005.
(30) Thorsten Goldberg: http://www.potsdamerstrasse.com/files/film.html, 18. 03. 2012.